Manekin tu, Manekin tam.. czyli naleśnikowa recenzja! Warto zjeść? Na ile razy możemy sobie pozwolić na tzw. cheat meal?


Tak jak głosi główny tytuł posta, dzisiaj parę słów o .. Manekinie!
Manekin to naleśnikarnia. Jest to sieciówka, która swoje lokale ma już od 2000 roku, począwszy od Torunia (znajdują się tam aż 3 Manekiny), po Gdańsk, Poznań, Bydgoszcz, Łódź, Warszawę czy Opole.
W Manekinie byłam.. 7 razy. 5 razy w Opolu, 2 razy w Warszawie, i planuję odwiedzenie go jeszcze niejednokrotnie ;)
W Manekinie można zamówić naleśniki wytrawne oraz słodkie. Oprócz tego zupy, napoje, sałatki, spaghetti naleśnikowe (naleśnik w kształcie makaronu!), naleśnik zapiekany z serem, krokiety, naleśniki wegetariańskie, naleśniki primavera (czyli z dodatkową sałatą lodową, pomidorami, oliwą i bazylią), pancake, ciasta... Oj dużo tego, dużo. Ponadto do naleśników wytrawnych można zamówić dodatkowe składniki, jest także możliwość wybrania sosu, zapakowanie na wynos, a także zamiana ciasta na wieloziarniste.



MANEKIN OPOLE
Jeśli chodzi o Manekin w Opolu, mieści się on na Placu Wolności 7/8.
Pierwszym razem byłam tam razem z moją siostrą.  
Wewnątrz znajduje się tam lekkie podwyższenie przypominające taras. Oprócz tego wiele ozdób: wiszących na ścianach (np. kapelusze), zwisających z sufitu, a także wielki manekin przy jednym stoliku.
Na czas wiosny i lata czynny jest także ogródek, gdzie również można zjeść.
Stoliki stoją wraz z krzesłami, niektóre także z kanapami. Można znaleźć miejsce dla 2 do nawet 8 osób.  Na każdym stoliku znajduje się solniczka i pieprzniczka. Brak niestety serwetek, jednak sztućce przynoszone są w specjalne napkinsy ze wzorkiem manekina, także jest w co wytrzeć usta.



Pierwszym razem byłam tam razem z moją siostrą. 
Praktycznie wszystkie miejsca w Manekinie były zajęte, z trudem znalazłyśmy wolny stolik. Ale na szczęście nie było kolejek.
Od razu przyszła do nas kelnerka i podała nam karty. Już wiedziałyśmy co weźmiemy poprzez wcześniejsze prześledzenie karty menu w internecie, więc zamówienie złożyłyśmy dosyć szybko.
Jednak na nasze dania czekałyśmy dość długo- ok. 30-40 minut.
Zarówno moja jak i decyzja mojej siostry padła na naleśnika z kurczakiem, cebulą, papryką i  fasolą. Dodatkowo poprosiłyśmy o brokuły oraz o zamienienie zwykłego ciasta na ciasto wieloziarniste.
Cóż mogę rzec.. Było mega pycha! Porcja była tak duża, że oczywiście całego naleśnika nie zdołałam zjeść. Oprócz niego na talerzu pojawiły się surówki (ku mojej wielkiej uciesze, bo wiecie, jak ja je sobie cenię ;) Nie było ich dużo, jednak warzywa były także w naleśniku.
Niestety nie pamiętam ile zapłaciłyśmy-myślę, że ok. 35zł.
Moja pierwsza wizyta w Manekinie-zdecydowanie duży plus!


(Zdjęcia nie zrobiłam, źródło- Instagram)

Druga wizyta niestety nie była już tak udana. 
Miejsce znalazłyśmy dosyć fajne, już nie było takiego natłoku jak za pierwszym razem. 
Kelnerka podała nam karty w błyskawicznym tempie. 
Na nasze zamówienie również troszkę czekałyśmy, około 25 minut.
Ja zdecydowałam się na naleśnika z kurczakiem, warzywami i grzybami mung, do tego poprosiłam o oliwki i ser camembert. Moja siostra zamówiła z brokułem i masłem orzechowym.
Zauważyłam, iż naleśnik stracił na wielkości i na wypełnieniu od naszej ostatniej wizyty. A może wymiary naleśnika były te same, jednak musieli jakość ukryć małą ilość farszu?
W smaku były ok. Ale nic poza tym. Dobrze, że poprosiłam o dodatkowy camembert, bo to dzięki niemu naleśnik miał jakiś charakter.  Zapłaciłyśmy w granicach 30-40zł.
(nie da się wczytać zdjęcia z komórki :/ )

Za trzecim razem byłam w Opolu na wakacjach. Po basenie i męczącej podróży postanowiłyśmy z siostrą troszkę się odprężyć przy dobrym jedzeniu, w miłej atmosferze. I co? Manekin! Znalazłyśmy dogodne, wygodne miejsce, przy stole, z widokiem na ogród Manekina, gdzie gościli się inni pochłaniacze naleśników. 
Niestety dosyć długo czekałyśmy tym razem aż kelnerka przyniesie nam karty, ale wkrótce doczekałyśmy się :)

Tym razem jednak nasz wybór nie padł na zwykłe naleśniki, tym razem na coś dużo gorszego, o wiele bardziej grzesznego... pancake.
Jak ja nie jadam słodyczy, dla tego przysmaku mogę zrobić wyjątek.
Moje zamówienie- pancake czekoladowe z wiśniami, białą czekoladą i lodami.


To wyglądało cudnie, aż żal było zjeść. Może na kelnerki zadziałała wizja mojego aparatu czujnie czekającego na zrobienie zdjęć, który położyłam na stole. 
Smakowo były pycha, do słodkich pancake i lodów świetnie pasowały stonowane w smaku wiśnie, jednak nie były jakieś zachwycające. Czekolady też raczej nie czułam. Ale same placuszki były mega! No i te lody..

 






Marta zdecydowała się na czekoladowe pancakes z orzechami, toffi i lodami. Wizualnie nie były tak piękne, ale w smaku równie boskie. Szczególnie dobre były placuszki z odczuwalną orzechową nutą.



Do picia lemoniada oraz aloes. Oba napoje orzeźwiające i pyszne.

Oczywiście obie nie zdołałyśmy zjeść naszych porcji. Ja zjadłam 2 pancake, Martuśka 3. Nie dało się więcej, naprawdę. Nie dość, że duże, syte, to jeszcze mogą was troszkę zamulić. 
Na nasze zamówienie czekałyśmy niecałe 20 minut (dokładnie 18). 

 







Nasz rachunek:

Mało, prawda? No i jeszcze ten napis: Miłego wieczoru! :)
Możliwe, że kelnerka go dopisała, ponieważ zapomniała o naszych napojach i musiałyśmy się o nie dopomnieć. Ale z tym nie było większego problemu.








Na następny dzień znowu tam poszłyśmy. Tym razem na obiad. 
Miejsce znalazłyśmy na kanapie, w rogu, koło małego podniesienia przypominającego taras. Cóż, poszczęściło nam się, ponieważ właśnie to miejsce przyciągnęło naszą uwagę dzień wcześniej.
Pani kelnerka szybko przyniosła nam karty, nie czekałyśmy tak długo jak dzień wcześniej.
I tym razem nie brałyśmy tradycyjnego naleśnika.
Zdecydowałyśmy się na bardzo cenionego i najczęściej zamawianego naleśnika a'la tortlilla z chrupiącym kurczakiem.
Farszu było dużo (jej!), warzyw było dużo (podwójne jej!). Kurczak był w panierce, ale.. był wart schrupania :)
Naleśnik ten należał do grona primavera, czyli w farszu oprócz kurczaka znajdowała się sałata lodowa, pomidor, bazylia i czerwona cebulka. 
Naleśnik złożony był na kształt torlilli. Na wierzchu również sałatka primavera. Dodatkowo 2 suróweczki, które już same domówiłyśmy. Do picia ponownie lemoniada, tym razem duża (500ml).




Ja wybrałam sos tzatzyki, był pyszny, idealnie doprawiony. No i miał ogórka, co zdarza się już coraz rzadkiej jedząc poza domem..
Marta wzięła koperkowy, ale nie był już tak dobry. 
Ogólnie w Manekinie był dużo większy ruch niż dzień wcześniej, a jednak na nasze zamówienie czekałyśmy jedynie 10 minut!



No i moja ostatnia wizyta jest wam być może znana, jeśli oglądacie mój instagram.
To był prawdziwy cheat meal!
I nie okłamię Was, jeśli powiem, że na tego naleśnika czekałam chyba od miesiąca.
Na sobotę zamówiłam bilety do opolskiego teatru, no i oczywiście będąc w tymże mieście nie mogło się obejść bez wizyty w  kultowej naleśnikarni.
Kiedy jestem przygotowana na cheat, jem go bez wyrzutów. 
Przeglądając na instagramie konta różnych osób, którzy odwiedzili Manekin, doszłam do wniosku, że najbardziej ceniony ze słodkich propozycji jest naleśnik rafaello.
Jest to czekoladowy naleśnik z nadzieniem smakującym niemal identycznie jak rafaello, tzn. nutella, mascarpone, orzechy włoskie, biała czekolada. Do tego był również sos z czekolady.
Nie zawiodłam się. To faktycznie najlepszy ze słodkich naleśników w karcie.
Swoją drogą, miałam jeszcze ochotę na naleśnika z serkiem waniliowym, chrupką piernikową i śliwkami w likierze, ale może innym razem.
Wracając do sedna. Naleśnik w smaku był niebiańsko dobry. I już od połowy mnie zmulił (ach..). Dobrze, że sos był mniej słodki, prawdopodobnie z gorzkiej czekolady, ale takiej 60%. Mimo to komponował się wspaniale z resztą.
Tym razem na danie czekaliśmy wraz z moim bratem i mamą ok. 25 minut. Kelnerka dosyć szybko nas obsłużyła. No i zajęliśmy stolik z kanapą, przy oknie, czyli tam gdzie zawsze chciałam usiąść :D
Do picia wzięłam smoothie truskawkowo-pomarańczowe. Nie było zbyt imponujące, truskawki były mrożone. Do tego gałka sorbetu cytrynowego.
Moja mama wzięła za moją radą sałatkę cesare z marynowanym kurczakiem. Spróbowałam trochę. I powiem Wam- bomba! Marcin wziął naleśnika z papryką, fasolą i kurczakiem (czyli ten sam, co ja podczas pierwszej wizyty).
Za 3 takie posiłki zapłaciliśmy 58zł (!).

MANEKIN WARSZAWA
Pozostałe wizyty odbyły się już w Warszawie, gdzie byłam na wakacjach.
Za pierwszym razem na stolik, wraz z moim bratem i mamą, nie czekaliśmy w ogóle. Nie było kolejek, miejsce znaleźliśmy bez problemu.
Usiedliśmy na lekkim podwyższeniu, taki tarasik. Fajnie się stamtąd wszystko widziało.
Karty wzięliśmy sami, nie czekaliśmy na kelnera.
Kiedy ten do nas podszedł, wydawał się bardzo miły. Doradził, zaproponował kawę i przyjął nasze zamówienia.
Tam zamówiłam spaghetti naleśnikowe ze szpinakiem i łososiem. Tyle razy już widziałam na Instagramie zdjęcie tego dania! A ile zachwytów!
I powiem Wam, że nie są one bez znaczenia. Było meeega. Idealnie przyprawione. Za makaron służył pocięty naleśnik- wspaniały pomysł! Tylko łosoś był nieco spieczony. Niestety, nie zjadłam nawet połowy, bo wcześniej oczywiście posiliłam się domówionymi surówkami (pysznymi!), które mnie zapchały. Resztę miły kelner zapakował na wynos, jednak dostrzegłam, że chyba jednak zostawiłam więcej, niż było spakowane.
Mój brat zamówił naleśnik Gyros (jest wielkim fanem tej sałatki). Naleśnik znowu- mistrzowski.
Moja mama zdecydowała się na zupę krem z fasolki szparagowej. No i co? Oczywiście ponownie- mega!


Do picia Marcin i mama zamówili kawy mrożone. Były bardzo duże, ponadto każda miała dużą porcję lodów i bitej śmietany. 
Na całe zamówienie czekaliśmy ok. 20-25 minut. Za 3 obiady zapłaciliśmy 68zł, a najedliśmy się jak bąki. Niestety nie pamiętam czy na stole była solniczka, pieprzniczka i takie tam, ale wiem, że serwetek również nie było.

Do Manekina w Warszawie zamierzałam powrócić i sprawdzić ponownie jakość. Bo kto wie, może tak jak w Opolu, przy drugiej wizycie coś będzie jednak inaczej? W Warszawie mieliśmy szczęście, poszliśmy tam ok. godziny 11-12, więc nie było kolejek. W Opolu też na nią nie trafiłam z siostrą, jednak za pierwszym razem czekałyśmy na pewno dobre pół godziny, zanim przynieśli  nam nasze dania.


No i nareszcie nastała. Kolejna wizyta w warszawskim manekinie.
A zatem po kolei.
To była niedziela, godzina 14. Czyli najgorszy moment, jaki mogliśmy wybrać.
Kolejka była niemiłosiernie długa, jednak ja nie lubię zmieniać podjętych decyzji. W kolejce staliśmy ok 30 minut, ale nie odczuliśmy tego bardzo mocno, bo czas wypełniliśmy na czytaniu (tak, na stojąco. Kamienie na szaniec jednak mocno wkręcają ;). 
Ja nie lubię jadać w ogródkach, szczególnie gdy wszyscy mnie widzą, dlatego poprosiłam kelnerkę o miejsce wewnątrz. To jednak się nie zwalniało. Nas była 3, a zwalniały się tylko miejsca na 2 osoby. W końcu usiedliśmy na dworze. Oczywiście kelnerka od razu podała nam karty.
Na stole brak soli, pieprzu czy serwetek, zapewne dlatego, że w ogródku takich rzeczy nie dają.


Samo miejsce nie było złe. Co prawda koło nas nadal rozciągała się niekończąca się kolejka, ale było OK. Siedzieliśmy pod oknem, więc pewna gruba młodych ludzi mocno na nas patrzyła, co nie było miłe, ale w końcu się znudzili.
Na początku nie byłam zadowolona z naszego miejsca, ale kiedy weszłam do środka było tam jeszcze gorzej. Klimatyzacja działała na maxa, wszędzie ludzie, gwar. Na dworze było przyjemniej.
Na nasze zamówienie czekaliśmy zgodnie z uprzedzeniem kelnerki ok. 30 minut. W między czasie przyniesiono nam także napoje: koktajl owocowy (w danym dniu smak jagodowy), kawę mrożoną oraz latte. Latte wg mnie miała zbyt mało mleka (jeśli piję kawę to tylko z dużą ilością mleka), ale to już kwestia gustu. Kawa mrożona była bardzo smaczna, koktajl także.
Jeśli chodzi o jedzenie, mój wybór padł na strudel szpinakowy zapiekany z serem philabella, w sosie beszamelowym i pomidorowym. Marcin zamówił zapiekaną lasagne (oczywiście zamiast makaronu był naleśnik) w tychże sosach zapieczony, co mój strudel, a mama naleśnika z kurczakiem, kuskusem i warzywami. 

Mój strudel był OK, smaczny, ale 
szpinak mógł być lepiej doprawiony. Bardzo pyszny natomiast był sos pomidorowy, który zwykle mi nie smakuje. Tamten był wyjątkiem. Drugi sos już troszkę gorzej. Ogólnie dobrnęłam do połowy i znowu uczułam wielkie napełnienie. Spróbowałam jednak naleśnika mamy i muszę przyznać, że był bardzo dobry. Czuć było mięso, a także pyszną paprykę. Mój brat swoją zapiekankę zjadł prawie do samego końca, zostawił dosłownie koniuszek, który ja, o dziwo, wzięłam do ust. I mogę powiedzieć, że to była nieprzemyślana decyzja z konsekwencjami. Mianowicie zaraz potem uczułam wielkie poczucie przepełnienia, a wręcz wymiotów (niczym bulimiczka). Do tego na szczęście nie doszło. Doszło jednak do zatrucia dwudniowego. Skąd mam pewność, że to przez zapiekankę? Po tym mięsie (sos bolognese, czyli mięsny, zawarty w zapiekance lasagne) Marcin również miał problemy żołądkowe, jednak u niego zaczęły się troszkę później.
Jeśli chodzi jednak o smak, to nie mam zastrzeżeń.


Być może to nie wina samego Manekina. Co prawda oni odpowiadają za to, jakie mięso podają, ale nie łudźmy się, większość restauracji kupuje gotowe, zmielone mięso (coraz częściej, niestety, robią to zwykli ludzie i używają je na obiad). A nigdy nie wiadomo, co oprócz mięsa tam zmielono. Mojej mamie po kurczaku nic nie było.
Za 3 osoby zapłaciliśmy 72zł. 
Ta druga wizyta była troszkę gorsza od pierwszej (powtórka z Opola). Ale przynajmniej nauczyłam się dwóch ważnych rzeczy: do Manekina, a szczególnie warszawskiego, przychodzi się od poniedziałku do piątku w godzinach od 10 do 12, albo od 18 do 22, a po drugie nigdy nie zamawia się na mieście mięsa w formie zmielonej.


PODSUMOWUJĄC
Manekin polecam, jest naprawdę pyszny, sycący i tani! Mimo dużej ilości porcji i często dobrej jakości produktów.
Ja sama nie polecam brać ogólnych naleśników wytrawnych. Jest duże prawdopodobieństwo, że traficie na mało farszu. Wybierzcie ten, który jest troszkę inny, np. a'la tortilla, w formie zapiekanki, spaghetti, zupa, sałatka.

CHEAT MEAL?
Tak, zalicza się do tego typu posiłków.
Naleśniki są z białej mąki, która szybko podnosi poziom cukru we krwi, po czym gwałtownie on spada. Są to niebezpieczne wyrzuty insuliny.
Naleśnik wieloziarnisty to zdrowsza opcja, ale pamiętajmy, że to nadal biała mąka, tyle, że z dodatkiem ziaren (siemię lniane, dynia, słonecznik).
Pisząc ten artykuł cały czas miałam na myśli wyjście na właśnie tzw. cheat meal. Jest to posiłek ,,oszukany'', na który możemy sobie pozwolić raz w tygodniu lub na dwa tygodnie.
Skupiłam się na tych typowo wytrawnych opcjach z menu, ale słodkie naleśniki (choć bardzo słodkie) czy pancake są również godne polecenia.
Opisując, nie miałam na myśli opcji zdrowotnych, na których zwykle się skupiam na tym blogu, a na smaku, tak byśmy byli zadowoleni z naszego zamówienia. Przy cheacie można sobie na to pozwolić. Ma być dużo, smacznie. I takie dania serwuje właśnie Manekin.

Komentarze